Śląski ZPN

Zenon Lissek nie żyje

25/09/2021 11:20

Ostatni wywiad przeprowadziłem z nim w grudniu 2019 roku na jubileuszu 100-lecia Szombierek Bytom, których był ikoną. Później rozmawialiśmy jeszcze kilka razy telefonicznie o jego coraz większych problemach zdrowotnych, na które się jednak nie skarżył tylko starał się z nimi żyć. Dziś dowiedziałem się, że w nocy zmarł Zenon Lissek.


O tym jakim człowiekiem był urodzony 5 października 1962 roku bytomianin z krwi i kości najlepiej opowie... on sam i artykuł z początku 2020 roku. Niestety życie dopisało inną końcówkę niż planował piłkarz, który nie doczekał 59 urodzin.

Artykuł pod tytułem: Zenon Lissek nie posłuchał Hrubescha

Kibice Szombierek dyskutują, czy Zenon Lissek, uznawany za najbardziej utalentowanego wychowanka bytomskiego klubu, wykorzystał swój piłkarski potencjał. Przyszedł na świat 5 października 1962 roku więc kiedy w 1980 roku zespół pod wodzą Huberta Kostki sięgał po mistrzostwo Polski, był jeszcze juniorem i zawodnikiem rezerw. W seniorskiej drużynie zadebiutował 5 września 1981 roku, wchodząc na boisko w końcówce wygranego 4:0 meczu ze Śląskiem Wrocław. Jednak to był już czas, kiedy zieloni zaczęli „zjeżdżać” ze szczytu, a niepotrzebny pierwszej drużynie Lissek zaliczył półroczny epizod w maszerującej do II ligi Uranii Ruda Śląska.

Do ekstraklasy wrócił z bytomianami w 1987 roku i jako gwiazda drużyny, która zajęła 7 miejsce, w 30 spotkaniach strzelił 8 goli. Także w następnym sezonie mógł się pochwalić dorobkiem 8 bramek, które zdobył w 27 meczach, ale Szombierki pożegnały się z ekstraklasą. Rozgrywający, który imponował techniką, przeglądem sytuacji i wspaniale wykonywał rzuty wolne, pozostał jednak na najwyższym poziomie rozgrywkowym, bo przeszedł do Górnika. Zabrzanie po zdobyciu czterech z rzędu mistrzowskich tytułów oraz zajęciu trzeciego miejsca wpadli jednak w dołek. W sezonie 1989/90 zajęli dopiero 6 miejsce. 25 występów i 4 gole to było za mało, żeby Lissek wyrósł na lidera zespołu, który po odejściu Ryszarda Komornickiego potrzebował dyrygenta.

Lissek wrócił więc do Szombierek, żeby w 1992 roku wprowadzić je do ekstraklasy. Następnie spróbował swoich sił w Niemczech. Na pół roku trafił do II-ligowej wówczas Hansy Rostock, ale po rundzie wiosennej w 1993 roku wrócił na stare śmieci i z półroczną przerwą na grę w Uranii Ruda Śląska grał na nich do 2006 roku! Można więc powiedzieć, że w 100-letniej historii bytomskiego klubu Zenon Lissek zapisał się na wielu kartach.

– Miałem 10 lat, gdy trafiłem do Szombierek – wspomina Zenon Lissek. – Koledzy przyprowadzili mnie do trenera Ryszarda Czernika, który na dzień dobry powiedział mi, że jestem za młody i za mały do drużyny trampkarzy. Kiedy jednak zobaczył, jak sobie radzę z piłką, grając na boku, zmienił zdanie i powiedział mi, żebym zaczął trenować z trampkarzami. Tak się zaczęła przygoda, w której w Szombierkach przeszedłem wszystkie szczeble, trzymając się kurczowo tej bytomskiej drabinki. Tylko kilka razy i to na krótko odrywałem się od macierzystego klubu, ale zawsze mnie do niego ciągnęło. Tu był mój piłkarski dom. Gdy wychodziłem na boisko, to na trybunach widziałem same znajome twarze. To byli moi sąsiedzi, koledzy, przyjaciele. Szombierki były klubem osiedlowym. Grało się dla ludzi, którzy w pewnym momencie mówili mi nawet, że przychodzą na mecze Szombierek po to, żeby mnie zobaczyć. A gdy z widowni słychać było skandowanie „Zenek, Zenek” to nie myślało się o zmęczeniu czy innych problemach tylko chciało się grać i strzelać. To były bardzo przyjemne chwile, za które można byłoby oddać bardzo wiele. Nie każdy może mieć takie wspomnienia. To były także czasy wielkich przyjaźni z Tadkiem Mirkiem, z którym chodziłem do jednej klasy i z Bogdanem Cyganem, z którym spotkaliśmy się na boisku. Jeżeli już czegoś żałuję, to tego, że w Górniku, do którego przyszliśmy z Bogdanem 30 lat temu, ktoś źle potasował tę niesamowitą jak na tamte czas talię asów. Powiem szczerze, że mając obok siebie naprawdę znakomitych zawodników, bardziej się wtedy męczyłem grą niż w Szombierkach, w których byłem motorem napędowym i musiałem być wszędzie. Grając w Górniku, schodziłem z boiska wypompowany, a mniej z tego było. To było dla mnie przerażające, bo moje bieganie nie przekładało się na wyniki.

O niemiłych chwilach Zenon Lissek woli jednak nie mówić. Koncentruje się na tym, co było przyjemne i z chęcią opowiada piłkarskie anegdoty.

– Nie zapomnę takiego zimowego sparingu, w którym na starym boisku Szombierek graliśmy na śniegu, a za bramką była studzienka – mówi Zenon Lissek. – Akurat nie była zabezpieczona, a było w niej pełno wody. Atakowaliśmy właśnie na tę bramkę i pamiętam jak świętej pamięci Boguś Cygan, wślizgiem rzucił się do piłki lecącej wzdłuż bramki. Z piłką się minął, ale za to siłą rozpędu, jadąc na śliskiej nawierzchni na plecach, wpadł do tej studzienki i zniknął pod wodą. Przez chwilę nie było go w ogóle widać, a gdy wyszedł, to był wystraszony i przemoknięty. Płakaliśmy ze śmiechu, a Bogdan uciekał do szatni. Nie zapomnę też dyrektora klubu, również świętej pamięci Wieśka Żelachowskiego, który wszystko potrafił załatwić. Miał mi załatwić odroczenie od wojska i tak załatwił, że… dostałem bilet do Oławy, która wtedy była takim piłkarskim punktem przesiadkowym do Śląska Wrocław. Nie zostałem jednak żołnierzem, bo położono mnie w szpitalu. Musiałem udawać poważnie chorego i przeleżałem ponad dwa miesiące. Próbowałem na sobotnio-niedzielnych przepustkach zaglądnąć na boisko, ale ktoś doniósł, że trenuję, więc musiałem już później leżeć plackiem w szpitalu. Prowadzący mnie lekarz musiał się nawet tłumaczyć przed komisją, która przyjechała z Wrocławia. Od wojska jednak się uratowałem i z pieczątką, że zostałem przeniesiony do rezerwy, od razu pojechałem na obóz do Wisły, gdzie trener Zbigniew Myga miał już moje rzeczy i od razu wróciłem do zajęć. Czasem się zastanawiam, co by było, gdyby wtedy poszedł do Śląska Wrocław, gdzie była bardzo mocna ekipa albo gdybym został w Hansie Rostock, korzystając z jej oferty, bo trener Horst Hrubesch, legenda niemieckiej piłki, namawiał mnie do przedłużenia kontraktu – kontynuuje Zenon Lissek. – Na przykład Romek Szewczyk, który kilka lat później z Szombierek przeszedł do Śląska Wrocław, zrobił reprezentacyjną i międzynarodową karierę. Czy dobrze zrobiłem, że tak się wystrzegałem tej zmiany i robiłem wszystko, żeby zostać w Szombierkach? Nie wiem i nigdy się nie dowiem. Tak widocznie musiało być i nie żałuję. Myślę sobie jednak wiele razy, że były takie moment, w których jeden krok w inną stronę mógł całkowicie zmienić moje życie. Jest jednak tak, jak jest i to, co przeżyłem, na zawsze będzie moje.

Czasu na myślenie i wspominanie Zenon Lissek ma teraz sporo, bo lata spędzone na boisku pozostawiły mocny ślad… na zdrowiu.

– Jestem na L-4, bo prowadzący mnie lekarz powiedział, że przed operacjami, z których pierwsza czeka mnie w czerwcu, nie powinienem już chodzić do pracy – dodaje Zenin Lissek. – Pracowałem w Zespole Szkół Technicznych, gdzie byłem i w brygadach remontowych, i na portierni. Mam zaawansowaną chorobę zwyrodnieniową obydwóch stawów biodrowych co powoduje, że czuję ból przy każdym kroku. Jedynym wyjściem, który pozwoli na pozbycie się tej dolegliwości, jest zabieg endoprotezoplastyki stawów biodrowych, a to kosztuje, więc zbieram pieniądze. Dziękuję kibicom Szombierek i Górnika, że mi pomagają. Szczególnie wzruszony byłem po tym, co zrobili dla mnie fani z Zabrza. Zostałem zaproszony na lożę VIP-ów. Marcin Brosz oprowadził mnie po szatni. Już od podziemnych parkingów czułem się jak w sportowej bajce. W sumie kibice uzbierali 27 tysięcy złotych i choć trochę jeszcze brakuje, to już jest z czym zapukać do szpitalnych drzwi. Trochę się boję, bo to jest poważna sprawa, ale skoro 80-latkowie przechodzą takie operacje, to ja też spróbuję. Tym bardziej że obiecałem wnuczce, która ma dwa latka, że jeszcze z nią będę biegał. Cieszę się z życia rodzinnego. Z Ewą, z którą już zbliżamy się do 35 rocznicy ślubu mamy syna Mateusz. Próbował grać w piłkę i miał podobne ruchu do mnie, ale nie poszedł piłkarską drogą. Założył rodzinę więc mam także synową Wiktorię i wnuczkę Matyldę. To żywe srebro. Po dwóch godzinach spędzonych z nią jestem do wymiany.

Na L-4 Zenon Lissek ma też więcej czasu na… kibicowanie. Niecierpliwie czeka więc na rundę wiosenną.

– Na progu 2020 roku Szombierkom życzę jak najwięcej takich ludzi, którzy mają zielone serca. Melduję się czasem na stadionie gdzie starsi i młodsi kibice pozdrawiają mnie i pytają o zdrowie. Myślę, że wiosną będą zaglądał regularnie na spotkania i chciałbym być świadkiem awansu do III ligi – zakończył Zenon Lissek.

Ps.
Później jednak przyszła pandemia, a Zenona Lisska zaatakowała jeszcze choroba nowotworowa, z którą przegrał...