Podopieczni Wiktora Grzywaczewskiego przez fazę grupową przeszli bez porażki, zwyciężając na inaugurację i zamknięcie rywalizacji oraz remisując w drugim spotkaniu. A później zaczęły się horrory z 20 seriami rzutów karnych.
- Żeby nie podnosić ciśnienia na samym początku rozmowy zapytam najpierw, czy bardziej cieszył się pan ze zdobytego rok temu w Bielsku-Białej mistrzostwa Polski czy z brązu wywalczonego w niedzielę w Bochni?
- Mimo wszystko złoto przed rokiem stawiam wyżej – mówi Wiktor Grzywaczewski. - To było przecież mój pierwszy tytuł mistrzowski. W dodatku przed bielskim turniejem zwaliło się na nasz zespół mnóstwo przeciwności losu włącznie z rezygnacją Maćka Mazura, który dwa tygodnie przed mistrzostwami zdał sprzęt i powiedział, że rezygnuje z futsalu. Na szczęście udało się go przekonać do powrotu i Maciek nie tylko sięgnął z drużyną po złoto, ale był pierwszoplanową postacią zespołu o czym świadczy zdobyty tytuł MVP mistrzostw. To wszystko zaowocowało propozycją z Piasta Gliwice i dzisiaj jest już zawodnikiem mającym za sobą występy w futsalowej ekstraklasie.
- Powiedział pan „mimo wszystko”. Czy dlatego, że medal w Bochni był większą niespodzianką?
- Celem było wyjście z grupy, bo z mistrzowskiej drużyny sprzed roku tylko trzech zawodników mieściło się jeszcze w limicie wieku U19, a w dodatku większość pozostałych chłopców była rok młodsza od przeciwników. Wierzyłem w zespół, ale wiedziałem też, że rywale są bardzo groźni. W fazie grupowej czułem więc stres, ale drużyna jadąc do Bochni celowała w medal i była przekonana, że rok treningów oraz przygotowania nastawione na występ w mistrzostwach pozwolą wejść na podium. Dlatego ja po awansie do fazy pucharowej byłem już usatysfakcjonowany, ale zespół w myśl zasady, że apetyt rośnie w miarę jedzenia podbudowany przystąpił do ćwierćfinału. Trafiliśmy w nim na gospodarza turnieju, czyli drużynę BSF Bochnia, nastawioną na sukces, ale my utarliśmy im nosa.
- Wyszliście na prowadzenie 41 sekund przed końcem meczu, ale na 10 sekund przed końcową syreną rywale wyrównali.
- Ale to był dopiero początek huśtawki nastrojów, a raczej karuzeli emocji w karnych. Ba, nawet jeden z naszych kibiców i sponsorów wysłał nam esemesa „dobrze graliście, szkoda, że odpadliście”, bo wyłączył relację, gdy BSF zaczął się cieszyć z awansu. Był więc bardzo zdziwiony gdy za chwilę odpisaliśmy: „gramy w półfinale”. To się wzięło stąd, że po trafieniu na 3:2 w karnym zamykającym trzecią serię oraz po obronie przez bramkarza BSF-u strzału Bartka Rosoła na początku czwartej kolejki faktycznie gospodarze turnieju, ku naszemu zdziwieniu zaczęli się cieszyć. Oczywiście przedwcześnie, bo konkurs trwał dalej i wtedy do akcji wkroczył nasz bramkarz Paweł Mieszczanin. Najpierw rywal przestrzelił, następnie Paweł trafił z 6. metra, a później obronił i po pięciu kolejkach było 3:3. O awansie zadecydowała pierwsza dodatkowa seria karnych, bo Kamil Powała trafił, a nasz bramkarz obronił i znaleźliśmy się w strefie medalowej.
- W półfinale i małym finale też strzelaliście karne i to składające się z siedmiu serii.
- Jako zawodnik raz przeszedłem taką drogę z karnymi. Grając w Rekordzie, w mistrzostwach w kategorii U16 5 lat temu, wygraliśmy w Białymstoku karnymi w ćwierćfinale i ostatecznie zdobyliśmy brązowy medal. Teraz tych karnych było w sumie aż 40. Patrzyłem jednak na nie w miarę spokojnie, denerwując się tylko tym czy wystarczy nam zawodników. W niedzielę mieliśmy w składzie jedynie siedmiu zdrowych ludzi i do ósmej próby musiałby chyba podejść utykający mocno Dominik Chromik. Nie wgłębiałem się w regulamin na tyle, żeby sprawdzić czy w takiej sytuacji moglibyśmy zacząć kolejkę strzelców od nowa. Na szczęście nie było to potrzebne. Dlatego naprawdę mogę powiedzieć, że wszyscy zasługują na wielkie pochwały. Szczególnie za to, że w półfinale z Juniorem Hurtapem Łęczyca jeszcze na 77 sekund przed końcem meczu przegrywaliśmy 0:2, ale Kuba Cwajna strzelił kontaktowego gola, a Dominik Środa 15 sekund przed końcową syreną doprowadził do remisu 2:2. W karnych jednak przegraliśmy 4:5. Natomiast w „małym finale” z Constractem Lubawa 46 sekund przed końcem meczu doprowadziliśmy do remisu 1:1 dzięki bramce Pawła Grzywczewskiego i w karnych wygraliśmy 5:4. Możemy więc powiedzieć, że licząc nasze gry w dwóch ostatnich turniejach Młodzieżowych Mistrzostw Polski U19 w 12. spotkaniach z rzędu nie przegraliśmy meczu. Choć w naszych spotkaniach było też sporo wyrafinowanej taktyki, to w końcówkach pokazaliśmy na czym polega piękno futsalu i jakie rodzi emocje. To były niesamowite chwile.
- Czy ktoś z zawodników zasłużył na szczególne pochwały?
- Wspaniale spisała się cała drużyna, pokazując rudzki charakter, ale Paweł Mieszczanin był zarówno bramkarzem jak i zawodnikiem, który włączał się do gry ofensywnej gdy musieliśmy gonić wynik. A trzeba dodać, że gra z lotnym bramkarzem nie jest łatwym elementem, ale wyćwiczyliśmy go i to się opłaciło. Do tego doszły i strzelane i bronione przez Pawła karne, z tym ostatnim na wagę brązowego medalu, więc nie można go nie pochwalić i nawet uważam, że był najlepszym bramkarzem turnieju. Rok temu zbierał minuty na bielskim parkiecie, a w tym sezonie bronił w III lidze i wiedzieliśmy, że potrafi dużo, ale w Bochni był niesamowity. Jestem też pod wrażeniem gry mojego młodszego brata. Paweł wziął na swoje braki odpowiedzialność za losy drużyny i znakomicie wypełnił swoją rolę kapitana. W ćwierćfinale spędził na boisku 22 minuty łatając nasze luki kadrowe. Jestem z niego dumny, bo ciągnął nasz zespół, a przy okazji uzupełnił swoją medalową kolekcję. W kategorii U14 zdobył bowiem w Kaliszu 5 lat temu srebro, rok temu w U19 sięgnął po złoto, a teraz ma też brąz. Na brawa zasłużył także nasz najlepszy strzelec, autor 4 goli, Dominik Środa, który był naszym jedynym piwotem i udowodnił, że zdobywca tytuł króla strzelców na ubiegłorocznych mistrzostwach w kategorii U17 dobrze się rozwija. Jeszcze raz powtórzę jednak, że cała drużyna zasługuje na pochwałę.
- Czy ci zawodnicy pukają już do szatni pierwszej drużyny Gwiazdy?
- Oni już w niej siedzą, ale tylko Paweł Grzywaczewski ma za sobą występy w pierwszej drużynie. Pozostali trenują z nią i zgłaszają akces gry w pierwszoligowym zespole. Można więc powiedzieć, że starsi koledzy dosłownie i w przenośni czują ich oddech na plecach. Będziemy więc mieli z nich pożytek.