- Mieliśmy przewagę w polu, ale za mało z tego wynikała sytuacji podbramkowych – mówi Adrian Napierała. - Zresztą podobnie jak GLKS Wilkowice w pierwszej połowie, w której gospodarze ograniczali się tylko do dłuższych piłek, ale to wystarczyło, żeby strzelić gola. Nam natomiast ciężko było sforsować dobrze zorganizowana obronę rywali, którzy dopiero po przerwie, gdy my już musieliśmy się otworzyć, żeby gonić wynik, wypracowali kilka okazji, ale ich nie wykorzystali.
- Czy tę porażkę można zrzucić na karb przetrzebionego składu waszej drużyny?
- Nie ma sensu szukać usprawiedliwiania porażki, ale na pewno braki czołowych dla nas zawodników było widać w naszej grze. Szansę dostali jednak inni i myślę, że zdali egzamin, bo przypadkowo stracona bramka nie obciąża tak na dobrą sprawę niczyjego konta. Ci, którzy zagrali w tym meczu, choć musieliśmy przełknąć gorycz porażki, też dali sygnał, że są gotowi do gry, a to jest ważne, bo przed nami jeszcze dużo kolejek i uważam, że rywalizacja o awans do IV ligi w naszej grupie wcale się nie zakończyła. Uważam, że do rywalizacji o mistrzostwo może się jeszcze włączyć Rekord II Bielsko-Biała. Dlatego byłem zdziwiony gdy po ostatnim gwizdku gospodarze zagrali We Are the Champions. Chyba jeszcze za wcześnie, bo jadą do Bielska-Białej, gdzie za trzy tygodnie czeka ich na pewno trudne spotkanie więc na euforię chyba jeszcze za wcześnie.
Szkoleniowiec wilkowiczan Krzysztof Bąk także stwierdził, że na fetowanie mistrzostwa jeszcze zdecydowanie za wcześnie, ale nie ukrywa też, że pokonanie MKS-u Lędziny sprawiło mu dużą radość.
- Dokładnie takiego widowiska się spodziewałem – twierdzi Krzysztof Bąk. - Byliśmy przygotowani do tego, że będzie duże tempo, że zmierzą się dwie drużyny, które są poukładane. Nałożyły się podobne systemy gry, bo preferujemy podobne ustawienia, a o wyniku zadecydowały niuanse, albo jak kto woli przypadek. Jednak gdybym miał tak uczciwie ocenić przebieg tego spotkania to powiedziałbym, że wygraliśmy zasłużenie. Mieliśmy naprawdę kilka sytuacji stuprocentowych i pod tym względem byliśmy lepsi od rywali, a to jest zawsze decydujące w tym rozliczeniu końcowym. Na pewno drużynę MKS-u Lędziny trzeba pochwalić, bo to dobry zespół i mocny przeciwnik, dobrze zorganizowany i grający w piłkę. Może to nasze starcie nie było jakimś wybitnie ciekawym widowiskiem piłkarskim, bo czuć było presję wyniku, ponieważ nikt tego meczu nie chciał przegrać i widać było koncentrację, ale końcówka rozgrzała chyba widownię. Cios za cios, akcja z jednej strony na drugą i walka do końca mogły się podobać widzom.
- Co zadecydowało o waszym zwycięstwie?
- Zadecydował przypadek, bo takie bramki rzadko się zdarzają, ale oprócz tego gola istotna była także determinacja w polu karnym, w którym byliśmy nastawieni na to, żeby atakować do końca. Wiedzieliśmy, że przeciwnik gra bez podstawowego obrońcy więc liczyliśmy, że to może spowodować, że będzie więcej miejsca dla naszych napastników. I ono była, ale Dominik Kępys, który wcześniej strzelał bramki jak automat, tym razem nie wykorzystał trzech sytuacji, w których zwykle trafia. Na szczęście trafił kto inny i musimy teraz szybko chłodzić głowy. Do momentu, w którym będziemy mogli włączyć We Are the Champions jeszcze daleka droga. Wierzę jednak, że ją pokonamy po mistrzowsku, bo w każdym meczu gramy o kolejne zwycięstwo. Niespełna rok temu, po awansie do okręgówki powiedziałem, że będziemy w niej wartością dodaną i tak to traktujemy. Jeżeli przy okazji uda się wywalczyć mistrzostwo to będzie fantastycznie, ale tak naprawdę jesteśmy dopiero po 6. kolejce rundy wiosennej i przed nami jeszcze sporo spotkań i dużo ciężkiej pracy. Dlatego myślimy już o czekającym nas 3 maja wyjazdowym spotkaniu w Bieruniu z drużyną Piast Gol. Mam nadzieję, że znowu zagramy na zero z tyłu, bo z tego zawsze się bardzo cieszę. Dlatego za mecz z MKS-em Lędziny pochwalę całą linię defensywną i bramkarza, mając nadzieję, że będziemy kontynuować szczelną grę w tyłach oraz skutecznie kończyć nasze akcje i wygrywać kolejne spotkania.