- Przerwa trwała od 16 czerwca ubiegłego roku, bo wtedy dobiegł końca zakończony naszym awansem sezon w klasie okręgowej – mówi Stanisław Kowalczyk. - Z powodów rodzinnych opuściłem zespół, do którego wróciłem 1 marca, żeby pomóc w bardzo trudnej sytuacji w jakiej się znaleźliśmy.
Doświadczony działacz Unii Racibórz urodził się w Ostrołęce i na Śląsk przyjechał jako 19-latek. Najpierw zameldował się w Rybniku i próbował swoich sił w MZKS-ie Niedobczyce, ale kontuzja przerwała piłkarskie zapędy.
- Jako piłkarz nie byłem zarejestrowany w żadnym klubie – dodaje Stanisław Kowalczyk. - A po kontuzji łąkotki, która wyeliminowała mnie z biegania po boisku, poznałem żonę, która zakazała mi grać. Nie „wyleczyła mnie” jednak z piłkarskiej pasji i gdy w 1978 roku przeprowadziłem się do Raciborza zacząłem kibicować Unii. Chodziłem na mecze, a od 1992 roku, czyli już ponad 30 lat z krótkimi przerwami, jestem kierownikiem. Zaczynałem od grup młodzieżowych, a w 1997 roku przejąłem zespół seniorów, w którym spędziłem już ćwierć wieku, z czego sporo czasu z synem, bo Edek był wieloletnim zawodnikiem Unii, a teraz w wieku 44 lat gra jeszcze w LKS-ie Pawłów. Natomiast wracając do mojej działalności w Unii był nawet taki czas, że choć teoretycznie nie pełniłem funkcji kierownika to i tak byłem z drużyną, aż do tego ostatniego półrocza.
Bez Stanisława Kowalczyka Unia Racibórz w rundzie jesiennej zajęła przedostatnie miejsce w tabeli IV Ligi Grupy II.
- Naszym celem jest utrzymanie w IV lidze – twierdzi Stanisław Kowalczyk. - Zaczynam dopiero działać i próbujemy ściągnąć zawodników, którzy uzupełnią naszą kadrę, z której odeszło ośmiu piłkarzy: Łagosz, Ośliźlok, Sabiashvili, Prykhodko, Vahin, Pietrowicz, Kunat i Woniakowski. Na ich miejsce chcemy ściągnąć dwójkę III-ligowców, jednego IV-ligowca oraz młodzieżowców, którzy na szybko mają uzupełnić skład. O tym, że zespół jest ciągle w fazie budowy świadczy chociażby wynik ostatniego sparingu, przegranego z Ruchem Radzionków 2:7. Podejrzewam, że trzy pierwsze wiosenne mecze w naszym wykonaniu będą niewiadomą, bo trudno tak z dnia na dzień zastąpić podstawowych zawodników. Mimo to jestem optymistą i wierzę, że z tym trenerem, czyli Dawidem Plizgą, damy sobie radę. Wprawdzie zupełnie nie znam chłopaków, którzy mają przyjść i zastanawiam się czy szybko znajdą wspólny język oraz czy wytrzymają IV-ligowe obciążenia, ale żeby się o tym przekonać trzeba po prostu zacząć grać, a to – jeżeli aura nie pokrzyżuje nam szyków – już w sobotę o 15.00 na boisku MKS-u Lędziny.