- Jak rozpoczęła się pana działalność w LKS Mizerów?
- Jestem z Żor i tam mieszkam, a z LKS Mizerów związałem się pod koniec 2008 roku, bo wtedy trafiłem do drużyny, która grała w klasie B i broniła się przed spadkiem – mówi 38-letni Jacek Sławacki. - Co prawda zespołowi nie udało się utrzymać, ale ja zostałem i jestem do dzisiaj. Na początku byłem tylko zawodnikiem, grającym w środku pomocy, ale gdy zrobiłem kurs trenerski to w 2012 roku ówczesny prezes Alojzy Wuzik zaproponował mi podjęcie pracy szkoleniowej z grupami młodzieżowymi. A później zostałem kapitanem i grającym trenerem seniorów, a w 2015 roku prezesem klubu.
- Ile macie drużyn?
- W obecnym sezonie nie zgłosiliśmy się do rozgrywek seniorów, ale drużyn młodzieżowych mamy aż sześć. Trenuje w nich około 70 dzieci, z którymi pracuje dwójka szkoleniowców, bo razem ze mną trenerem jest też Marcin Parma, a trzeci trener jest „w drodze”. Na najbliższy kurs organizowany przed Podokręg Tychy zapisał się nasz wychowanek Mateusz Czech, który póki co nabiera doświadczenia jako nasz asystent. Aktualnie gra w Czapli Kryry, bo postanowił spróbować swoich sił na wyższym szczeblu i gra w klasie A. Do rozgrywek w rundzie wiosennej zgłosiliśmy pięć drużyn: dwa zespoły żaków, jeden orlików, jeden młodzików i jeden trampkarzy. Zgłosiliśmy też drugi zespół orlików, bo planujemy otworzyć filię w Radostowicach, gdzie także chcemy szerzyć naszą futbolową pasję. Ten zespół, jeżeli powstanie, grał będzie w Radostowicach, ale pod szyldem LKS Mizerów II.
- Dlaczego nie macie zespołu seniorów?
- W tych starszych rocznikach i wśród dorosłych coraz trudniej znaleźć chętnych do regularnego trenowania i grania w piłkarskich rozgrywkach. Już w 2015 roku stanęliśmy przed podobnym dylematem, bo grający wtedy u nas zawodnicy z Warszowic, po reaktywacji swojego klubu wrócili do niego. Trochę na siłę, ściągając ludzi zewsząd udało się nam zebrać drużynę i graliśmy dalej. W zeszłym sezonie też skompletowaliśmy skład i mogę powiedzieć nawet, że mieliśmy dobrą drużynę, ale nie do końca pokryło się to z wynikami i przyszło zniechęcenie. Nie było konfliktów, ale zespół się rozpadł, bo zawodnicy chcieli spróbować swoich sił w wyższej klasie, albo w innych klubach. Niektórzy są zadowoleni, a inni się sparzyli, ale fakt pozostał faktem, że u nas nie miał kto grać. Myśleliśmy czy zgłosić do rozgrywek naszych juniorów młodszych i „na siłę” rywalizować wśród seniorów, ale zdecydowaliśmy ostatecznie, że dla dobra tych szesnastolatków nie będziemy grać. Byłoby im ciężko nawiązać walkę z dorosłymi. Ale w tym roku, latem, pomyślimy o tym czy nasi juniorzy już na tyle zmężnieli, że mogą stawić czoła seniorom. Co prawda nie grają w rozgrywkach, ale trenują ze mną dwa razy w tygodniu i w czerwcu przyjdzie czas na podjęcie decyzji. Żeby w przyszłości znowu nie zabrakło nam zawodników budujemy piramidę. Z tej dużej grupy trenujących u nas dzieci chcemy wychować piłkarzy. Przede wszystkim skupiamy się jednak na tym, żeby dzieci i młodzież miała co robić, a czy wyrosną na seniorów i będą chcieli grać to już od nich zależy.
- Jak radzicie sobie z finansami?
- Jesteśmy optymistami i nie narzekamy. Dajemy radę. Mamy już przyznaną dotację na 2018 rok i jesteśmy na tyle zabezpieczeni finansowo, że możemy spokojnie działać. Aczkolwiek szukamy kolejnych pieniędzy. W poprzednich latach zdobywaliśmy środki także z Ministerstwa Sportu i Turystyki z programu „Klub”. Mamy cichą nadzieję, że w tym roku ministerstwo nie wycofa się z tego programu, a wtedy na pewno będziemy startować. Dzięki tym dwóm dotacjom, czyli z gminy i ministerstwa, udawało się nam zbilansować wydatki na nasze drużyny, którym zapewniamy sprzęt i trenerów. Gmina Suszec, która dofinansowuje sport, wspiera także seniorów i popiera wszystkie formy aktywności, ale aktualnie z tego wsparcia korzystają inne kluby. My mamy jednak świadomość, że jeżeli zgłosimy się do seniorskich rozgrywek to na ten zespół także otrzymamy wsparcie.
- Do którego meczu najczęściej wraca pan pamięcią?
- Najlepszy mecz jaki rozegrałem zakończył się... przed czasem. Grało mi się bardzo dobrze i strzeliłem chyba dwie bramki, ale niestety był to bardzo niechlubny mecz w dziejach Mizerowa. W pierwszej kolejce sezonu 2011/2012 wygrywaliśmy u siebie z Unią II Bieruń Stary 3:1, ale około 70 minuty, drużyna nie wytrzymała nerwowo. Prowadziłem ją jako zastępca trenera Michała Buckiego, bo on akurat w tym dniu nie mógł z nami być. Jednego zawodnika, który się „zagotował”, zdążyłem wprawdzie zmienić, ale drugiego już nie zdążyłem posadzić na ławce i stało się. Doszło do przepychanki, po której sędzia przerwał mecz. Przegraliśmy walkowerem, czyli mój najlepszy mecz został wymazany... Nie mam jednak pretensji do sędziego, bo to mnie nie udało się zapanować nad nerwami piłkarzy. Często wspominamy jednak ten mecz, który mnie kojarzy się z moją dobra grą, a dla kolegów z drużyny był nauczką, że trzeba trzymać nerwy na wodzy.
- Jaki macie cel na 2018?
- Na pewno rozwijanie drużyn młodzieżowych i szukanie wsparcia dla naszej działalności. Prowadzimy rozmowy i mamy nadzieję, że razem z rodzicami naszych podopiecznych, szczególnie z tych najmłodszych grup, bo oni są bardzo zaangażowani pod każdym względem, jesteśmy w stanie coś fajnego zrobić. Kiedy trzeba pomocy to pomagają. Kiedy trzeba wsparcia to wspierają i mam nadzieję, że jak ich dzieci podrosną to ten zapał nie zniknie. Cieszymy się że szkoła w Mizerowie jest naszym sprzymierzeńcem, a nasz największy problem to boisko, które mamy w kiepskim stanie. Na szczęście udało się z funduszu sołeckiego dostać wsparcie na ten rok i planujemy remont nawierzchni, tak żeby jednocześnie można było korzystać z boiska. Będą też w ramach tego funduszu sołeckiego wymieniane trybuny i będziemy mieli siedziska oraz zakupione zostaną bramki przenośne, żeby umożliwić tym licznym grupom trenowanie równoległe na murawie. Jest również w planach budowa boiska w Mizerowie w innym miejscu, a to obecne byłoby orlikiem. Rozmowy na temat gruntów trwają już pięć lat i powoli traciliśmy nadzieje, ale ostatnio pojawiły się optymistyczne informacje więc jesteśmy dobrej myśli. Nie uczestniczymy w tych negocjacjach więc trzymamy kciuki.
- Czy ma pan jeszcze czas na... życie poza piłką?
- Tak. Mam żonę, pracuję w branży ubezpieczeniowej. Monika akceptuje moją pasję. Była chyba na jednym meczu i nie interesuje się piłką, ale wspiera mnie. Planujemy dziecko, ale na razie się śmiejemy, że te 70 dzieci, które mam w klubie w zupełności mi wystarczą, bo jest się kim zajmować. Nienormowany czas pracy też pozwala mi godzić obowiązki zawodowe i piłkarskie. A wydaje mi się, że najważniejszy jest entuzjazm. Nie wiem skąd się on we mnie bierze, ale ja po prostu uwielbiam piłkę nożną. Dlatego chcę być aktywny i działać.