Działacze

Krzysztof Olczyk

22/09/2017 11:14

Gdy Krzysztof Olczyk zaczynał swoją działalność w strukturach piłkarskich Lubliniec należał do Podokręgu Olesno, a później przez wiele lat podporządkowany był Częstochowskiemu Okręgowemu Związkowi Piłki Nożnej. Od 2018 roku Podokręg Lubliniec jest samodzielny, a jego prezes ma swój udział w tej ewolucji.


- Urodziłem się 27 grudnia 1951 roku w Pabianicach - mówi Krzysztof Olczyk. - Od 1962 roku jestem już jednak związany z Lublińcem. Tata, dowódca jednostki wojskowej, po służbie w Darłówku, we Wrześni i w Zgorzelcu w końcu trafił do Lublińca i jako 11-latek osiadłem w tym mieście. Tu także stawiałem pierwsze piłkarskie kroki, bo w latach 1965-1969 jako licealista grałem w Sparcie. Na piłkarskich boiskach doszedłem do klasy B, a od 1982 roku związałem się z piłką nożną przez Wydział Sędziowski. Ukończyłem bowiem w Zabrzu kurs, na którym poznałem Mariana Duszę, Aleksandra Gorczyńskiego, Klausa Kubanka czy Kazimierza Kwiatkowskiego. Oni mnie inspirowali, bo Zabrze było wtedy bardzo mocnym ośrodkiem sędziowskim. Działając najpierw w Podokręgu Olesno, bo do tego regionu należał wtedy Lubliniec, zacząłem pokonywać kolejne szczeble. Zostałem szefem ewidencji w Kolegium Sędziów w Oleśnie, a gdy w 1989 roku powstał Podokręg Lubliniec działałem jeszcze prężniej i organizując kursy sędziowskie już u nas na miejscu w Lublińcu byłem przewodniczącym Kolegium Sędziów, członkiem zarządu, wiceprezesem, aż wreszcie w 2011 roku stanąłem na czele zarządu.

- Który mecz zapamiętał pan najbardziej?

- Jako sędzia prowadziłem swój 1000 mecz na boisku LKS Pokój Sadów, który podejmował Orła Pawonków. Zapadł mi w pamięci, bo z jednej strony była piękna oprawa mojego jubileuszu, a z drugiej strony, jedyny w mojej sędziowskiej przygodzie wypadek, przy którym musiało interweniować pogotowie. Bramkarz przy próbie wyłapania górnej piłki został kopnięty i wyglądało to bardzo niebezpiecznie. Po tym zdarzeniu on musiał zakończyć karierę, a ja do dzisiaj mam ten moment z tyłu głowy.

- Na co zwraca pan szczególną uwagę w swojej działalności?

- Lubliniec to nie jest wielkie miasto, ale mimo to udało mi się skupić wokół siebie działaczy, którzy szczególnie na niwie szkoleniowej, pomogły nam zerwać z obrazem "białej plamy". Postawiliśmy na kursy trenerskie od UEFA D zaczynając oraz organizując konferencje szkoleniowe. Wiadomo, że w naszym regionie piłka toczy się głównie na poziomie klasy B i A oraz klasy okręgowej, w której rywalizujemy z drużynami należącymi do Podokręgu Częstochowa. Przez dłuższy okres czasu wspólnie należeliśmy do Częstochowskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej, ale od 2018 roku jesteśmy już samodzielni.

- Kim pan jest z zawodu?

- Jestem magistrem administracji w systemie prawa europejskiego i z tym kierunkiem związałem swoją pracę zawodową. Byłem naczelnikiem Wydziału Spraw Obywatelskich w Urzędzie Miejskim przez prawie 30 lat, a teraz mam samodzielne stanowisko pełnomocnika do spraw ochrony informacji niejawnych i inspektora do spraw ochrony danych osobowych. Do tego udzielam się także jako radny. Gdy przepisy pozwalały na to pracownikom magistratu byłem radnym miejskim, a od sześciu kadencji działam jako radny powiatowy i po wyborach w 2018 jednogłośnie zostałem wybrany na Przewodniczącego Rady Powiatu w Lublińcu.  Udzielam się więc na niwie samorządowej i spełniam się też jako strażak. Od 1991 roku jestem bowiem prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej w Lublińcu, która ma już za sobą 135 lat historii. Ale to nie koniec... Jestem także prezesem Rodzinnego Ogrodu Działkowego Morfeusz, w którym jest 250 działek i mam z tego także niewątpliwie bardzo dużą satysfakcję. Doby nie rozciągam, ale daję radę, dzięki tym wszystkim życzliwym ludziom, którzy są wokół mnie i pomagają pogodzić te wszystkie obowiązki. Sam niczego bym nie zrobił i im więcej czasu mija tym bardziej do mnie dociera to, że tylko współpraca z ludźmi, którzy chcą coś zrobić daje dobre efekty.

- A jak na te wszystkie obowiązki reaguje rodzina?

- Rodzina mnie wspierała. Syn poszedł w moje ślady. Wojtek był sędzią, ale studia medyczne i praca lekarza w Krakowie spowodowały, że zawiesił sędziowski gwizdek na kołku. Miał też, idąc moim śladem uprawnienia trenerskie, ale tak jak ja, nie wykorzystał ich, bo zabrakło czasu. Na razie nie mam wnuków więc razem z żoną czekamy na kolejne pokolenie, które pójdzie naszym śladem. Mówię naszym, bo Zosia bardzo mi pomagała w mojej społecznej działalności. Gdybym nie miał u niej wsparcia to na pewno moja aktywność byłaby mniejsza, a dzięki temu, że mnie mobilizowała i wyręczała w innych obowiązkach mogłem uczestniczyć w sędziowsko-piłkarskich zebraniach sprawozdawczych, plenarkach i wyjeżdżać, zdecydowaną większość mojego wolnego czasu poświęcając piłce.