- Jak zaczęła się pana przygoda z Unią Turza Śląska?
- W drugiej połowie lat siedemdziesiątych, jako trampkarz i junior, byłem bramkarzem Unii - mówi Zenon Rek. - Zagrałem chyba nawet jeden mecz w klasie B, ale później nastąpił długi, bo ponad dwudziestoletni rozbrat z klubem, ale nie ze sportem. Dalej byłem kibicem, a szczególnie sympatykiem Górnika Zabrze, ale pochłonęło mnie pływanie. Moi synowie Przemek i Radek w barwach Górnika Radlin i Victorii Racibórz zdobywali medale mistrzostw Polski juniorów, startując obok takich gwiazd jak Otylia Jędrzejczak czy Paweł Korzeniowski. Jeździłem z nimi, dopingowałem i przeżywałem ich i starty. Dopiero trzeci syn Igor, który ma 9 lat, poszedł piłkarskim szlakiem i gra w Unii.
- Kiedy pan do niej wrócił?
- W 2011 roku Joachim Nielaba, który jest prezesem honorowym, zaprosił mnie do współpracy. Zacząłem od roli sponsora. Zatrudniałem w swojej firmie zawodników, którzy po godzinach pracy grali w piłkę w naszym klubie. Od 2002 roku chodziłem na mecze moich pracowników jako widz, a od 2012 roku wszedłem do zarządu i poprzez funkcję wiceprezesa doszedłem do roli prezesa. Satysfakcja była podwójna, bo w firmie miałem naprawdę dobrych pracowników, którzy na boisku zaczęli tworzyć coraz lepszy zespół. Na początku nie myślałem o budowaniu drużyny, która walczyłaby o sukcesy, ale kiedy już powstała to pojawiły się także coraz ambitniejsze cele. Naszym motorem napędowym stał się wtedy trener Jan Adamczyk, który wprowadził nas z klasy A do okręgówki, w której graliśmy jeden sezon i awansowaliśmy do IV ligi, żeby po dwóch latach wejść do III ligi. Tym samym można powiedzieć, że poniekąd pracownicy firmy REKPOL stali się autorami sportowego sukcesu klubu.
- Jaki cel postawił pan sobie na starcie?
- Gdy zaczynałem działać w Unii to w klubie mieliśmy tylko jedną drużynę młodzieżową. Od razu powiedziałem, że musimy postawić na szkolenie dzieci i teraz mamy już pięć zespołów młodzieżowych oraz rezerwy w klasie A, gdzie także grają nasi młodzi wychowankowie. Pieczę nad tą grupą wiekową sprawuje Wojciech Hetmaniok - członek zarządu i człowiek oddany klubowi. Nie sposób nie też wspomnieć o Zbigniewie Adamczyku, który jest sercem i duszą Unii. To nasz skarbnik, kierownik zespołu, kronikarz, statystyk - człowiek orkiestra, dla którego klub jest drugim domem. Na takich ludziach można polegać nie tylko w dniach sukcesów.
- Który mecz utkwił panu najbardziej w pamięci?
- Szczególnie utkwiły mi pamięci dwa mecze. Pierwszy, jeszcze na boisku w Czyżowicach, bo tam z powodu remontu naszego boiska rozgrywaliśmy swoje mecze w klasie A, wygraliśmy 5:2 ze Startem Pietrowice Wielkie i świętowaliśmy pierwszy awans. A drugi, gdy walczyliśmy z Gwarkiem Tarnowskie Góry o awans do III ligi. Nie byliśmy faworytem, a dzięki bramkom Pawła Kulczyka wygraliśmy na wyjeździe 2:1. W ten sposób ten młody pracownik mojej firmy wpisał się do historii klubu. Cztery dni później u siebie, dzięki bramkom Pawła Polaka postawiliśmy kropkę nad "i". Sercem tej drużyny był Bartłomiej Sikorski, który jednocześnie pracując u mnie w firmie był liderem zespołu. Choć nasze drogi sportowe się rozeszły, bo aktualnie gra w MKP Odrze Centrum Wodzisław Śląski, to nadal współpracujemy na gruncie zawodowym. W ostatnim czasie natomiast wizytówką firmy REKPOL na boisku jest Dawid Hanzel. Mówiąc o naszych klubowych symbolach nie można też zapomnieć o Piotrze Szymiczku. To wychowanek Unii, mieszkaniec Turzy Śląskiej i zawodnik, mający za sobą 47 spotkań w ekstraklasie w Odrze Wodzisław.
- Czy REKPOL jest jedynym sponsorem klubu?
- Nie. Pozyskaliśmy wiele firm, które chcą nas wspierać. Jest ich coraz więcej i widać, że ludziom z naszego regionu zależy na tym, żebyśmy się utrzymali w III lidze. Cieszy to tym bardziej, że potrzeby nadal są duże. Przez długi czas REKOPL był głównym sponsorem klubu, co nie ukrywam jest sporym obciążeniem dla rodzinnej firmy zatrudniającej 150 osób. Im więcej będzie ludzi zaangażowanych i gotowych wesprzeć klub finansowo, tym większa będzie możliwość rozwoju. Żebyśmy jednak mogli marzyć o szczeblu centralnym musielibyśmy zacząć od bazy. Nasz stadion jest ładny, ale kameralny, czyli mały. Przyciąga widzów, którzy są nam wierni, o czym świadczy średnia 500 widzów na mecz. W ubiegłym roku w III lidze byliśmy na trzecim miejscu, jeżeli chodzi o frekwencję i możemy powiedzieć, że to jest także powód dumy. Mając ambicje na awanse, mamy jednocześnie świadomość koniecznych inwestycji. Do tego niezbędni są dodatkowi sponsorzy.
- Bardzo się pan denerwuje na meczach?
- Ogromnie. Każdy mecz to jest przeżycie. Nie mam stałego miejsca. Krążę po trybunach. Rozmawiam z ludźmi, albo chowam się z boku, gdy wynik jest niekorzystny. Bardzo się emocjonuję i cieszę się z każdego zwycięstwa, bo to jest także prestiż dla firmy i regionu. Jestem wdzięczny, że moja rodzina okazuje mi zrozumienie i wsparcie zarówno w sprawach firmowych, jak i w mojej pasji do sportu. Przyznaję, że często wymaga to od nich wiele wyrozumiałości. Moi synowie Radek i Przemek są nieocenieni, jeśli chodzi o funkcjonowanie REKPOLu, natomiast żona Edyta najbardziej odczuwa to, ile czasu poświęcam na pracę i pasje. Doceniam to, tym bardziej, że nie jest miłośniczką sportu. Owszem, kibicuje Igorowi i emocjonuje się występami siatkarskiej reprezentacji Polski, ale nie ma co ukrywać, że moje zaangażowanie w Unię pochłania mi wiele czasu i energii. Oprócz firmy i klubu jestem prezesem Stowarzyszenie Florystów Polskich, gdzie też mam dużo obowiązków. Nie tylko współpracuję z kwiaciarniami z całej Polski, ale również reprezentuję interesy naszych florystów na arenie międzynarodowej. Wymaga to ode mnie częstych podróży, bo mamy mistrzostwa świata i Europy, konkursy, pokazy czy warsztaty. To właśnie dzięki temu, że mam taką rodzinę, która zajmuje się firmą i domem oraz gros osób, na których mogę polegać w każdej sytuacji, mogę działać i spełniać się na tylu frontach.