- Byłem odpowiedzialny za zakwaterowanie, pobyt i transport uczestników turnieju więc dopiero po wyjeździe ostatniego z naszych gości mogłem... wrócić do codziennych obowiązków - mówi 41-letni Tomasz Kulczycki.
- Co na panu zrobiło największe wrażenie podczas turnieju?
- Podejście Niemców do rozwoju swoich utalentowanych piłkarzy. W sumie reprezentacja naszych zachodnich sąsiadów liczyła 39 osób. Limit UEFA przewiduje, że kadra zawodników i kierownictwo ma liczyć w sumie 26 osób. Pozostali to byli dodatkowi: analitycy, fizjoterapeuci, a nawet kucharz i dwoje nauczycieli, czyli pani od języków niemieckiego i angielskiego oraz pan od matematyki i fizyki. Oni byli do dyspozycji zawodników, żeby nie musieli po powrocie do domów nadrabiać zaległości szkolnych. To świadczy z jaką powagą Niemcy traktują reprezentantów młodzieżówki myśląc nie tylko o ich piłkarskich umiejętnościach.
- Kto wyjechał ostatni?
- Niemcy. Pierwsi przyjechali i ostatni wyjechali. Ba, dzień przed przylotem zawodników pojawiło się osiem palet sprzętu i obsługa techniczna, żeby wszystko przygotować. A w czwartek ruch panował już od świtu, a nawet wcześniej, bo delegat UEFA Słowak Michal Mertinyak wyruszył już w drogę do Bratysławy o godzinie 5.30. Wcześnie rano odlatywali także sędziowie, a reprezentacje "startowały" po południu.
- Były problemy?
- Były, ale rozwiązywaliśmy je na bieżąco. Korzystaliśmy z usług sieci Hoteli Diament, czyli Hotelu Diament w Zabrzu gdzie zakwaterowani byli Białorusini i Irlandczycy oraz Hotelu Diament Arsenal Palace w Chorzowie, gdzie przebywali Niemcy i Polacy. Współpracowaliśmy i słowa podziękowania oraz pochwały od wyjeżdżających ekip należą się także gospodarzom obiektów od hoteli zaczynając, przez boiska treningowe po areny, na których rozegrane zostały mecze. Nawet gdy raz Niemcy i raz Polacy "utknęli" w windzie, do której weszli nie uwzględniając limitu obciążenia, szybko udało się ich "uwolnić". Białorusini zażyczyli sobie do każdego posiłku chleba i dopisali do menu ziemniaki oraz kaszę więc także szybko zareagowaliśmy spełniając te życzenia. Tylko Irlandczycy cały czas byli uśmiechnięci i zadowoleni ze wszystkiego z pogodą włącznie. Podkreślali, że czują się jak w domu, bo u nich też... ciągle pada.
- Jaki był najmilszy moment?
- Było ich kilka. Gdy spiker na Stadionie Śląskim podał, że mecz Polska - Białoruś ogląda 29.316 widzów byłem dumny, ale tego się spodziewaliśmy. Natomiast 13.356 kibiców na meczu Polska - Niemcy w Zabrzu na trybunach Stadionu im. Ernesta Pohla to było bardzo miła niespodzianka. Tym sympatyczniejsza, że doping zorganizowany przez Torcidę był wzorowy. W sumie za całą frekwencję, za atmosferę kibicowania i za organizację otrzymaliśmy od delegata UEFA notę "excellent", czyli najwyższą. Ale najbardziej ucieszyła mnie informacja przekazana naszej piątce, odpowiedzialnej za organizację turnieju, przez koordynującego naszą pracę prezesa Śląskiego Związku Piłki Nożnej Henryka Kulę. Gdy podczas meczu Polska - Czarnogóra na Stadionie Narodowym w Warszawie prezes PZPN Zbigniew Boniek powiedział przewodniczącemu FIFA, że dzień wcześniej na meczu juniorów U19 było niemal 30 tysięcy widzów, to Gianni Infantino osobiście pogratulował prezesowi Kuli takiego sukcesu organizacyjnego. To się odbiło szerokim echem w piłkarskim środowisku, w którym coraz głośniej się mówi o tym, że Stadion Śląski jest gotowy na przyjęcie reprezentacji Polski. A my, bogatsi o doświadczenia, jesteśmy gotowi na kolejne wyzwanie.
- Od czego zaczynał pan przygodę z piłką?
- Od treningów w Piaście Gliwice, do którego trafiłem jako dziecko. W wieku 15 lat przeniosłem się do Górnika, a dokładniej mówiąc klasy sportowej w Zabrzu, w której byli też między innymi Marek Szemoński i Rafał Jarosz. Rywalizowaliśmy z Gwarkiem, w którym byli Maricn Kuźba i Kamil Kosowski, o których mogę powiedzieć, że są do dzisiaj moimi kolegami. W wieku 17 lat zerwałem jednak więzadła, a po maturze wyjechałem do Danii, gdzie pracowałem dwa lata i grałem w amatorskim klubie FC Tappernoje. Po powrocie do kraju zagrałem jeszcze w Sokole Łany Wielkie, a po skończeniu kursu trenerskiego prowadziłem juniorów w tym klubie. Następnie prowadziłem seniorów Sokoła i Startu Kleszczów. W tym czasie Błażej Korczyński wciągnął mnie do działalności w futsalu i od razu mogłem się cieszyć z mistrzostwa Polski, zdobytego przez PA Nova Gliwice. Z "małej piłki" trafiłem do Podokręgu Zabrze, w którym drugą kadencję pełnię funkcję wiceprezesa, a pierwszą kadencję jestem w zarządzie Śląskiego Związku Piłki Nożnej oraz w Komisji Futsalu i Piłki Plażowej PZPN. I to wszystko w... wolnym czasie.
- A co pan robi w czasie "niewolnym"?
- Pracuję. Skończyłem studia pedagogiczne na Wyższej Szkole Zarządzania i Administracji w Opolu oraz podyplomowo zdobyłem dyplom menedżera sportu i turystyki, a od 10 lat jestem właścicielem firmy zajmującej się rekrutacją i szkoleniem na rynku pracy. Na szczęście żona Ania pomaga mi to wszystko połączyć z życiem rodzinnym, bo mamy 8-letniego Mateusza i 5-letnią Natalkę.
- Jaki ma pan cel w swojej piłkarskiej działalności?
- Chciałbym, żeby to co zaczęliśmy rok temu, po wyborach w Śląskim Związku Piłki Nożnej, za trzy lata, podczas kolejnego zjazdu, zostało podsumowane jako "kawał dobrej roboty". Moim celem jest po prostu rozwój śląskiej piłki nożnej.
- A co jest pana marzeniem?
- Gdybym miał napisać listę życzeń do losu to zacząłbym od zdrowia dla siebie i moich najbliższych oraz uśmiechu, bo z nim można wykonać każdą pracę.