- Zaczęło się 10 lat temu, więc mogę świętować jubileusz – mówi Aleksander Juraszek. - Drużyna LKS Radziechowy grała w klasie A, a mój kolega Jurek Tlałka, który był jej sponsorem, poprosił mnie o wsparcie. Pomogłem, następnie zostałem wciągnięty w struktury zarządu jako wiceprezes i jestem nim do dzisiaj, choć sporo się w tym czasie zmieniło.
- Nie zaczynał pan jako zawodnik czy sympatyk klubu?
- Nie. Pochodzę z Radziechów, ale do wieku oldboja nie byłem zawodnikiem zrzeszonym. Owszem grałem na podwórku i w szkole, bo ogólnie byłem sprawny na tyle, że jako żołnierz służyłem w latach 1992-1994 w desancie. Później była praca w browarach w Żywcu, a następnie założyłem firmę. Dopiero przed czterdziestką, już jako działacz, zostałem zgłoszony do... rezerw LKS Radziechowy i w klasie B strzeliłem nawet kilka bramek. Jedną pamiętam szczególnie, bo trafiłem bezpośrednio z rzutu rożnego. Na boisku w Wapienicy wkręciłem piłkę spod chorągiewki w okienko krótkiego rogu. A już po czterdziestce zostałem wicemistrzem Polski oldbojów, bo na Zlocie Weteranów w Byczynie w 2015 roku dotarliśmy do finału. Mogę się nawet pochwalić trzema bramkami w tym turnieju. 6 grudnia będę obchodził 44 urodziny, ale dalej jestem sprawny, bo często gramy w rozgrywkach firmowych i w hali, i na orlikach, i na boiskach. Ja się po prostu ruszam z zawodnikami. Dlatego czuję ten piłkarski klimat.
- Utożsamia się pan z drużyną?
- Jestem lokalnym patriotą i radnym drugą kadencję, a większość zawodników, którzy grają w naszej drużynie to są moi pracownicy. Dlatego zespół utożsamiam z firmą Instalex.
- Do którego meczu najchętniej wraca pan pamięcią?
- Wiele było takich pamiętnych meczów. Mariusz Kozieł jako grający trener zrobił bardo dobrą robotę wprowadzając drużynę do okręgówki i IV ligi, w której jako beniaminek walczyliśmy o utrzymanie i w barażach zapewniliśmy sobie pozostanie, wygrywając z Pilicą Koniecpol. Na finiszu sezonu 2014/2015 zdobywaliśmy punkty po niesamowitych bojach. Z Iskrą Pszczyna przegrywaliśmy 0:2, ale w ciągu 9 minut strzeliliśmy 4 gole i wygraliśmy 4:2. A później w ostatniej kolejce z Gwarkiem Ornontowice przegrywaliśmy już 0:3, ale znowu strzeliliśmy 4 gole i wygraliśmy 4:3. Wtedy to młodziutki Mateusz Janik strzelił zwycięską bramkę w 3 minucie doliczonego czasu gry trafiając w okienko. Te mecze budowały drużynę, bo teraz mamy naprawdę zespół z charakterem. To są chłopcy stąd. Większość jest z Radziechów i z tego się cieszymy. Bracia bliźniacy Byrtkowie, wychowankowie żywieckiej akademii, ale radziechowianie, wchodząc do zespołu, wnieśli do niego jakość. Od momentu kiedy Szymon i Łukasz się u nas pojawili to tak naprawdę zaczęła się nowa era. Nagle okazało się, że można trenować ze stuprocentową frekwencją, że piłka nożna może być czymś wyjątkowym, sposobem na to, żeby się pokazać. Mógł się o tym przekonać bardzo zdolny Mateusz Janik, który w zeszłym sezonie był na testach w Górniku Zabrze i miał tam zostać, ale akurat zdawał maturę i chciał dokończyć szkołę więc wrócił. Takie podejście sprawia, że należymy do czwartoligowej czołówki.
- Stać was na coś więcej?
- To jest trudne pytanie. Znamy swoje miejsce w szeregu. Dzisiejsza III liga to już jest szczebel centralny. Gdyby to była „stara” grupa opolsko-śląska to na pewno myślelibyśmy o awansie, ale teraz czwarta liga przypomina taką III ligę sprzed kilku lat. Jest naprawdę bardzo mocna. Grają w niej drużyny z przeszłością w ekstraklasie co sprawia, że jest większe zainteresowanie. Do tego dochodzą zawodnicy ze znanymi nazwiskami. Naszym celem jest więc grać jak najlepiej, w każdym meczu walcząc o 3 punkty i to się nam udaje. Duża w tym rola trenera Macieja Mrowca, którzy przyszedł do nas po 8 kolejce rundy jesiennej w 2015 roku i zmienił oblicze drużyny. Zespół, który miał 4 punkty poszedł jak burza i zakończyliśmy rozgrywki w 2016 roku na 3 miejscu. A gdy policzyliśmy tylko kolejki po zmianie trenera, to okazało się, że mieliśmy więcej o 9 punktów niż mistrzowska Unia Turza Śląska. To jest naprawdę supertrener, który pokazał, że możemy grać o najwyższe cele i co roku jest lepiej. W 2017 roku zostaliśmy bowiem wicemistrzem i to takim solidnym wicemistrzem. Dwa razy pokonaliśmy przecież mistrza, bo w Bełku wygraliśmy 2:0, a u siebie 2:1. Teraz też jesteśmy wysoko i stać nas na czołowe miejsce, choć kadrę mamy wąską.
- Kiedy nastąpił przełom?
- W momencie połączenia LKS Radziechowy z Jednością Wieprz. W 2012 roku powstał z nich Gminny Klub Sportowy Radziechowy-Wieprz, którego głównym sponsorem jest gmina. Mamy z niej dotację w wysokości 80 tysięcy złotych rocznie, a do utrzymania oprócz dwóch drużyn seniorskich, bo rezerwy występują w klasie A, są także zespoły młodzieżowe, czyli: juniorów młodszych, trampkarzy, żaków, młodzików i orlików. Dzieci są chętne. Zawodników jest bardzo dużo więc pracy nie brakuje. Ale sprawami piłki młodzieżowej zajmuje się prezes Henryk Jakubiec, a na moich barkach jest seniorska drużyna.
- Jakie są plusy współpracy z gminą?
- To, że zainwestowano w infrastrukturę. Mamy fajnego orlika i halę sportową. Chcemy jeszcze zrobić pełnowymiarowe boisko ze sztuczną nawierzchnią jeżeli pojawią się jakieś możliwości finansowe w gminie albo dotacja unijna na obiekt sportowy. Gdybyśmy mieli jeszcze to jedno boisko to myślę, że wtedy moglibyśmy myśleć o wyższych celach. Na razie bez bazy i z tymi finansami, którymi dysponujemy to byłby skok na zbyt głęboka wodę. Ale powstaje u nas strefa ekonomiczna. Jeżeli się jakiś sponsor znajdzie to na Żywiecczyźnie jest tylu utalentowanych chłopaków, że moglibyśmy zawodnikami z tego terenu poradzić sobie wyżej. W to wierzę.
- Kto jest duszą zespołu?
- Naszą siłą jest kolektyw. Nie chciałbym kogoś wyróżniać, bo bez braci Byrtków, Marcina Dudki, Tomka Janika, który do nas dołączył i okazał się fajnym wzmocnieniem, ale także bez każdego innego zawodnika, nie byłoby drużyny, której skład niewiele się zmienia. To też świadczy o tym, że tworzymy zespół. Ale muszę powiedzieć, że jedna osoba zasługuje na wyjątek. To jest ikona naszej drużyny Piotrek Trzop. 1 grudnia będzie miał 42 urodziny, a biega, strzela bramki, asystuje i pokazuje młodszym, że jak się chce to się da. To jest dusza zespołu i profesjonalista od A do Z.
- Z czego jest pan najbardziej zadowolony?
- Z tego, że gramy swoimi chłopakami i odnosimy sukcesy. Nie ma armii zaciężnej co wszyscy podkreślają. Na meczach w Radziechowach na trybunie brakuje miejsc, bo przychodzi po 300-400 ludzi. Kibicują bratu, siostrzeńcowi, kuzynowi, czy koledze i to ma sens. Do tego jak na poziom IV ligi gramy fajną piłkę. Dużo strzelamy, troszkę więcej tracimy niż w poprzednim sezonie, ale jest co oglądać. To jest ciekawe dla kibiców i mogę powiedzieć, że jestem dumny z tego, że Radziechowy zaistniały w śląskiej piłce, a nasza drużyna budzi respekt. Miło słuchać i czytać, że mamy mocny, klasowy zespół. I miło jest po meczu usiąść z przeciwnikami przy stole i zjeść kiełbaskę. Mamy bowiem taki zwyczaj, że po spotkaniu zapraszamy rywali na pomeczowy poczęstunek. Kosztuje to niewiele, ale sprawia, że piłka naprawdę łączy.
- Jakie ma pan piłkarskie marzenie?
- Od trzech lat dochodzimy do półfinału Pucharu Polski na szczeblu Śląskiego Związku Piłki Nożnej więc chciałbym, żebyśmy wreszcie awansowali do finału i wywalczyli w nim prawo gry z drużyną ze szczebla centralnego. Marzę o tym, żeby na boisko w Radziechowach wybiegła drużyna znana w całej Polsce.
- Radny, wiceprezes, sponsor, zawodnik... Jak na to reaguje rodzina?
- Na szczęście żona, choć nie interesuje się sportem i czasem tylko przychodzi na mecze, rozumie, że to jest moja pasja. Natomiast synowie, choć też bardziej od piłki nożnej interesuje ich motoryzacja i informatyka, pomagają mi. Starszy Igor, który już studiuje, zajmuje się nagrywaniem meczów i przygotowuje relacje wideo na naszą stronę. A młodszy Wojtek poszedł do średniej szkoły informatycznej i też chętnie pomaga, żyjąc sprawami klubowymi. Bez ich wsparcia na pewno nie dałbym rady.