- Zanim zapytam o dwa obronione karne zacznę od pytania o zdrowie. Jak się pan czuje?
- Czwartkowe przedpołudnie spędziłem u lekarza – mówi Kacper Rosa. - Byłem na USG i na szczęście okazało się, że to nic groźnego. Jest tylko duży krwiak na mocno stłuczonym zbitym udzie, ale w momencie gdy zderzyłem się z rywalem poczułem taki ból jakby coś się urwało, albo pękło.
- Jak to się stało?
- Wybiegałem do dośrodkowanej piłki, bo chciałem ją wypiąstkować. Napastnik Warty był jednak minimalnie szybszy i widząc, że nie zdążę rozluźniłem się, a on poszedł do końca i gdy trafił w piłkę zdarzył się za mną maksymalnie spięty. Dzięki temu, choć to ja sfaulowałem, on nie był poszkodowany.
- Przeszła panu przez głowę myśl, że będzie pan musiał opuścić boisko?
- W pierwszej chwili byłem pewien, że mnie będą musieli znosić na noszach. Ale gdy masażysta zaczął sprawdzać miejsce stłuczenia stwierdził, że wszystko mam całe. Postawił mnie na nogi i po kilku minutach stanąłem między słupkami myśląc już tylko o tym jak obronić karnego.
- I co pan wymyślił?
- Pomyślałem sobie, że przeciwnik widząc, że mam obolały prawy bok, strzeli właśnie w prawą stronę. Skonsultowałem to jeszcze z naszym trenerem bramkarzy Danielem Pawłowskim, który po tym zderzeniu stał tuż za moja bramką i intuicja mnie nie zawiodła. Rzuciłem się w prawą stronę i obroniłem.
- Za drugim razem było łatwiej czy trudniej?
- Tak samo... Za każdym razem bramkarz musi wybrać jakiś róg, bo gdyby czekał na moment strzału to nie zdążyłby z interwencją. Cieszę się, że dobrze wybrałem i zostałem bohaterem meczu, choć schodząc do szatni na przerwę byłem pewien, że na drugą połowę już mnie wyjdę, bo ból był coraz mocniejszy.
- Czy to był pana „mecz życia”?
- Na pewno i to z trzech powodów. Pierwszy raz w życiu obroniłem dwa karne. W dodatku w meczu wygranym 1:0 i jeszcze walcząc z bólem.
- Jaką ma pan receptę na karne?
- Od kiedy bronię w rybnickim zespole, a debiutowałem w nim rok temu, obroniłem już cztery karne, a tylko raz przeciwnicy mogli się cieszyć ze zdobytej bramki z 11 metrów. Ale nie mam recepty na karne. Bramkarz nie ma czasu na myślenie o tym jak ustawiona jest stopa, czy bark strzelającego. To wszystko dzieje się błyskawicznie i trzeba się zdać na intuicję. Tego nie da się także wytrenować, choć dwa razy w tygodniu po treningach zostaję z kolegami na dwa-trzy strzały z „wapna”. Więcej nie ma sensu, żeby nie wpaść w rutynę.
- Komu zadedykuje pan te dwa obronione karne?
- Miałem w tym meczu dwójkę wyjątkowych kibiców, bo na trybunach była moja dziewczyna Natalia, a w eskorcie dziecięcej, wyprowadzającej nas na murawę by jej siostrzeniec Wojtek, który ma 7 lat. To był jego debiut, bo pierwszy raz w ogóle był na meczu piłki nożnej. Spodobała mu się nasza radość po wygranym meczu i mam nadzieję, że zaraziłem go piłkarską pasją.
- Wykuruje się pan do niedzielnego meczu z Rozwojem w Katowicach?
- Na pewno. Z krwiakiem da się grać więc jeżeli trener postawi na mnie stanę między słupki.