- Czy ten najważniejszy gol to jedyne trafienie w meczu z Szombierkami w Bytomiu?
- Jakoś tak wyszło – mówi 22-letni skrzydłowy Przemszy. - Piłka odbiła mi się od twarzy (śmiech). Przyjąłem ją nosem i gdy spadła na ziemię to uderzyłem. Trochę szczęście też mi dopisało, bo po rykoszecie piłka poleciała w okolice okienka i bramkarz nie mógł nic zrobić. To był gol na wagę 9 zwycięstwa z rzędu i to na boisku zespołu, który w rundzie jesiennej był najlepszy, bo zdobył mistrzostwo półmetka, a my przezimowaliśmy na trzecim miejscu. Cieszyliśmy się więc bardzo, ale nie dlatego, że śrubowaliśmy rekord. Po prostu w każdym meczu wychodzimy na boisku i robimy swoje, starając się pokazać z jak najlepszej strony. Udaje się, a więc „brawo My”, brawo drużyna.
- Trener Artur Mosna tłumaczył, że musi być tak blisko linii bocznej, żeby... pana mobilizować. Czy faktycznie potrzebuje pan takiego bodźca na boisku?
- Czasem tak wychodzi, że bardziej myślę o ofensywie niż... powrocie za akcją i wtedy podpowiedź trenera jest mi potrzebna. Skoro krzyczy to znaczy, że się o mnie martwi i muszę wracać (śmiech). Zawdzięczam mu to, że przesunął mnie do przodu, bo przez niemal całe swoje dotychczasowe życie piłkarskie grałem na obronie i tylu bramek w sezonie nigdy nie strzeliłem co teraz. W roli skrzydłowego mogę więcej z siebie dać drużynie i bardzo się cieszę, gdy piłka odbije się ode mnie i wpadnie do bramki przeciwnika. To jest niezwykłe przeżycie.
- Komu zadedykował pan tego gola w Bytomiu?
- Na trybunach była Kasia, czyli moja dziewczyna, która przyjechała na mecz ze znajomymi i przynieśli mi szczęście. Cieszę się, że przyjechali na ten mecz, który rozgrywaliśmy blisko domu. Niestety nie na każdym meczu są na trybunach, a gdyby byli to może trafiałbym częściej, choć ze swojego dorobku strzeleckiego w tym sezonie nie mogę być niezadowolony.
- Czy bramka strzelona Szombierkom była najładniejsza?
- Nie, bo choć piłka wpadła do okienka to jednak trochę pomógł mi rykoszet. Mam jednak takiego „najładniejszego” gola jeszcze z czasów młodzików. Uderzyłem z 25 metrów i faktycznie „zdjąłem pajęczynę”. Nie pamiętam już jednak z kim wtedy grał Rozwój.
- To jest pana macierzysty klub?
- Jako dziecko zacząłem biegać za piłką w Podlesiance, ale tak naprawdę to jestem wychowankiem Rozwoju, w którym trenowałem przez 10 lat i w nim wszedłem do seniorskiej piłki, grając w rezerwach, z których przeszedłem do Podlesianki, a z niej trafiłem do Przemszy, w której jestem już trzeci sezon.
- Łączy pan swoją przyszłość z Siewierzem?
- Jest mi tu dobrze. Mieszkam w Mikołowie i do Siewierza mam 50 kilometrów, ale jeździmy w piątkę razem z Sebastianem Gielzą, Andrzejem Setlakiem, Maćkiem Torą i Marcin Bólem. Cieszę się, że wiosną tak dobrze nam idzie, ale nie podpalamy się. W szatni obowiązuje zasada „chłodnej głowy”. Przygotowujemy się z meczu na mecz i w każdym walczymy o zwycięstwo. Chcieliśmy, żeby ta seria wygranych meczów trwała wiecznie, bo przecież my to wszystko robimy hobbistycznie.
- A co pan robi poza boiskiem?
- Uczę się. Jestem studentem AWF Katowice i w tym roku kończę trzeci rok, a to znaczy, że po zdobyciu dyplomu licencjata na kierunku zarządzanie sportem i turystyką chciałbym znaleźć pracę, która pozwoli mi, dopóki zdrowie będzie dopisywało, łączyć zawód z pasją, bo tym jest dla mnie gra w piłkę.